ostre spojrzenie. Nie wiedzą, czemu jestem taka wdzięczna

intensywne spojrzenie. Nie wiedzą, czemu jestem ta wdzięczna... nie wiedzą, za jak wiele powinnam dziękować... Nie wiedzą również, jaka jestem zepsuta. bo nawet tu, w tym świętym miejscu, sądziłam o tym, którego kocham... oraz nagle, mimo całej swej radości, poczuła jakby ostry ból: teraz on zobaczy mnie grubą z potomkiem Artura i pomyśli, że jestem brzydka i wstrętna, i już przenigdy na mnie nie spojrzy z miłością i tęsknotą. Nawet poprzez radość wypełniającą jej serce, poczuła się mała, skulona i drażliwa. Artur dał mi pozwolenie i mogliśmy mieć siebie, przynajmniej raz, a teraz już przenigdy... przenigdy... przenigdy... Zakryła twarz dłońmi i zaczęła cicho płakać. Nie obchodziło jej już nawet, że przeorysza na nią patrzy. owej nocy oddech Igriany stał się tak ciężki, że nie mogła nawet ułożyć głowy, by odpocząć. Musiała siedzieć wyprostowana, oparta o wiele poduszek, żeby wcale móc oddychać, a i tak bez końca kasłała i dusiła się. Przeorysza dała jej jakiś lek, który miał ulżyć płucom, ale Igriana powiedziała, że tylko ją od niego mdli i nie może go więcej brać. Gwenifer czuwała przy niej, od czasu do czasu zapadając w drzemkę, lecz budziła się, kiedy tylko nadwyrężona się poruszała. Podawała jej wodę albo poprawiała poduszki pod plecami, żeby jej trochę ulżyć. W komnacie paliła się tylko mała lampka, ale księżyc świecił jasno, a noc była ta ciepła, że zostawiono otwarte drzwi, które wychodziły na ogród. bezustannie słychać więc było miarowy pomruk morza, które daleko za ogrodem uderzało falami w przybrzeżne skały. – Dziwne – powiedziała z trudem Igriana dobiegającym jakby z oddali głosem – przenigdy bym nie przypuszczała, że właśnie tu przybędę, by umrzeć... stale dodatkowo pamiętam, jaka opuszczona się czułam, jaka samotna, kiedy po raz pierwszy przyjechałam do Tintagel, jakbym przybyła na sam koniec świata. Avalon był taki jasny, taki cudowny, pełen kwiatów... – Tutaj też są kwiaty – powiedziała Gwenifer. – Ale nie takie, jak kwiaty w moim mieszkania. Tutaj bywa tak nago, skaliście. Czy byłaś dawniej na Wyspie, dziecko? – Byłam w szkole w klasztorze Ynis Witrin, pani. – Pięknie bywa na Wyspie. A kiedy jechałam tutaj poprzez wrzosowiska, wszystko było takie wysokie, opuszczone, że aż się bałam... Igriana wykonała lekki ruch w kierunku Gwenifer. Kiedy Gwenifer ujęła jej dłoń, zaniepokoił ją jej chłód. – Jesteś dobrym potomkiem – powiedziała Igriana – że przybyłaś tak daleko, kiedy moje swoje najmłodszych nie mogły. Pamiętam, że nie znosisz podróżować, a teraz przyjechałaś tak daleko, choć jesteś w ciąży. Gwenifer rozcierała jej lodowate dłonie w swoich. – Nie męcz się mówieniem, matko. Igriana wydała cichy dźwięk, przypominający śmiech, ale brzmiał bardziej jak poświst. – Czy myślisz, że to teraz ma jakieś znaczenie, Gwenifer? Skrzywdziłam cię... tego samego dnia, kiedy miał się odbyć twój ślub, poszłam do Taliesina i spytałam go, czy był jakiś honorowy sposób dla Artura, by odwołać to małżeństwo. – Ja... nie wiedziałam. Dlaczego? Wydało jej się, że Igriana waha się z odpowiedzią, ale nie była pewna, może nadwyrężona tylko akurat walczyła, by złapać oddech. – Nie wiem... może dlatego, iż sądziłam, że nie będziesz szczęśliwa z moim synem. – znowu zaniosła się tak obfitym kaszlem, że wydawało się, iż przenigdy już nie złapie tchu.